#namarginesie. Dobre, niedobre książki.
- Madame Booklet
- 16 kwi 2018
- 3 minut(y) czytania

W ostatnich dniach mój czytelniczy świat paskudnie się sypie, a ja pławię się w jego gruzach. I nie jest łatwo, a nawet trudno czytać i nie czuć nic nadzwyczajnego – wcale, a wcale.
Smutek i żal rwą serce.
Brakuje emocji: ich szturchania, dźgania i utulenia, gdy bywa po wszystkim.
Tymczasem czytam i nic nie rozbija mnie na kawałki. Tylko pustka i głucha cisza echem otacza mnie z każdej strony. I z każdą stroną również.
W pierwszych dniach kwietnia niepostrzeżenie wkradłam się w Wyśnione życie Cynthii Swanson, wędrując z ciekawością odkrywcy po rozdwojonym świecie Katharyn i Kitty w jednej osobie, z której jedna była tą wyśnioną i trudno o pewność, która z nich nią była.
Trochę przechadzałam się wśród księgarnianych półek wraz z rozdwojoną bohaterką, jak za dawnych czasów, gdy księgarnia była jej życiem i moim także. To w tym momencie emocjonalna struna zadrgała. Ale to się nie liczy, to tylko gra na emocjach. Zbyt mało.
Odkryłam w historii szczyptę mądrości, które szczypały swoją sztuczną obecnością. Chociaż nie zawsze, a jednak. Wzięłam je na poważnie, przyjęłam jako sentencje. Nic więcej. Nie były częścią historii. Nie dla mnie.
Zabrakło żaru. Cała opowieść jest tak bajecznie senna i mglista. Jest dobrze, chociaż nie najlepiej. Niekiedy ciekawie brnie się przez światy, miejscami zaskakująco, ale bez fajerwerków.
Jest dobrze. Poprawnie najwyżej.
Coś było, czegoś brakowało.
Było i minęło w zapomnieniu.
Uciekłam zatem w trudniejsze życie.
W To, co zostawiła Ellen Marie Wisseman stworzyła świat bez cienia wątpliwości – o kobietach i ich bezczelnym traktowaniu. O przemilczanym cierpieniu w zamkniętych murach, wśród szaleństw świata. O niesprawiedliwości, która dusi, aż udusi. O samotności. O zapomnieniu. O utraconej miłości. O przeciwnościach losu. Tak po prostu. Po ludzku. Wprost.
I tu historia także przezwyciężyła emocje. Zabrakło tak niewiele. Mimo to cudownie porwała mnie i nie chciała zwrócić.
Miłości zawsze będę kibicować. A tu rozłąka miała wyjątkowy rozmach. Dwie utracone młodości ludzi skrzywdzonych przez ludzi.
Człowiek człowiekowi winien.
I tak miotając się bez emocji w życiu, porwałam się na Pierwszego bandziora Mirandy July. I stało się. Rozczarowałam się.
Jest w tej książce coś niepokojącego. Coś, co przeraża. Tak brzydko.
Cenię sobie pisarzy, którzy wychodzą poza sferę komfortu - swoją oraz czytelnika - jednak Miranda July poszła o krok za daleko: czasami o dwa, a nawet o trzy, w wyniku czego nie nadążałam.
Ale nie zawsze tak było. Na początku byłam zachwycona. Barwne postacie, nietuzinkowe dialogi – przez moment przepadłam kompletnie. Byłam tam, w tym świecie stworzonym przez Mirandę.
Poczułam powiew świeżości.
I ta sama dziarska bryza, zamieniła się w przykry odór.
I przykro się zrobiło, bo nie doczytałam.
Nie wiem, co bardziej mnie przerażało: dziwna historia czy jeszcze dziwniejsza bohaterka? Niepokojący związek starszego mężczyzny i niedojrzałej nastolatki? A może zaskakujące gierki bohaterów?
Autorka co chwila uderzała w fizyczność. Zbyt wiele było tu niewypowiedzianego seksu, za dużo absurdu świata w świecie, w którym i tak go nie brakuje. Po co podsuwać pomysły do większego szaleństwa?
Zmęczyła mnie ta opowiastka.
Wybrałam się zatem poznać Pannę Młodą Alessandro Baricco. Początkowo nie było końca zachwytom nad kunsztem komponowania słów przez autora. A potem przyszedł czas na powtórkę z rozrywki i zgłupiałam. Czyżby kolejny eksperyment? Apogeum cielesności i jej umiłowanie?
Narrator był wielką zagadką i jednocześnie kuszącą tajemnicą. Sposób narracji, który przedzierał się przez postacie, tylko to podkreślał. Bohaterowie zachwycali swoimi nietypowymi charakterami i zaskakującymi historiami. Byłam zachwycona. Niezbyt długo.
Pozornie wszystko płynęło gładko, lecz tylko chwilami. Najwidoczniej w głowie pisarza tylko wzburzone morze ma wartość najwyższą i jego uwagę nadmiernie rozpraszało piękno cielesne, przez co cierpiało to duchowe.
I nie potrafię zrozumieć, co się wydarzyło z tym, co tak mnie zachwycało? Dlaczego nagle przestało to mieć znaczenie dla autora i co chwila uderzał w niskie sfery człowieka? Nie posłużyło to dobrze historii.
Tyle piękna, tak potwornie zepsutego przez cielesną bezpośredniość, która mi zbrzydła bardzo szybko w tej książce. Wielka szkoda tych słów, które wznosiły mnie na wyżyny emocjonalne, by potem sturlały mnie z nich z wielkim hukiem.
Styl autora tak bardzo różni się od tego czym częstuje nas ostatnio literatura współczesna (nie warto o tym pisać, to trzeba przeczytać). I, mówiąc szczerze, przyjęłabym tę oryginalność z otwartymi rękami, gdyby nie bezpruderyjne momenty, które mnie totalnie zniesmaczyły.
Nie tym razem.
I tak czekam i szukam, aż odnajdę książkę, która będzie mi tą bliską. A muszę dodać, że dawno już takiej nie było. W tym roku najmocniej zgromiła mnie emocjami Ziemia przeklęta Phillipa Lewisa.
Zaskakująco idealna dla mnie.
A po niej cisza i krzywdzące nic.
Poszukam, to znajdę.
Coś.
Oby nie cokolwiek.
Comments