top of page

„Stacja końcowa Auschwitz” Eddy de Wind


Niejako przyzwyczailiśmy się do emocjonujących opisów potworności jakie wydarzyły się w obozach koncentracyjnych, im mocniejsze słowa, tym większy szok, niedowierzanie oraz... zainteresowanie.

Dlatego relacja z pobytu w Auschwitz, którą spisał holenderski lekarz – Eddy de Wind – może nieco dziwić.

Eddy nie szokuje drastycznymi opisami.

Eddy nie stosuje ostrych słów.

Eddy nie wzrusza.

A mimo to poruszył mnie swoją historią.

Stacja końcowa Auschwitz to relacja alter ego autora, któremu nadał imię Hans. Swoją niezwykłą opowieść spisał jeszcze w obozie, czekając na wyzwolenie. Myślę, że tym zabiegiem literackim autor odciął się od traumatycznych wydarzeń, spojrzał na holokaust szerzej, z dystansem. Bez żalu, oskarżeń i złości. Mimo to pod tą skorupą kryją się ból, słabość oraz emocje, jednak odnaleźć je można tylko i wyłącznie między wierszami. I chyba to poruszyło mnie najbardziej – ta sucha od emocji relacja, tym samym poczułam ulgę, ponieważ nie zostałam obciążona potwornym bagażem przeżyć, nie uderzyły we mnie obuchem, odnajdowałam je w słowach, ale nie przygniotły mnie.

Pozwoliło mi to poznać historie Eddiego do ostatnich słów.

A jest niezwykła, Eddy de Wind był jednym z niewielu, którzy przeżyli piekło Auschwitz. Pomogło mu w tym jego medyczne wykształcenie oraz miłość do Friedel, jego żony. Dopóki miał dla kogo żyć, chciał żyć.

I przeżył wiele ciężkich chwil, był też świadkiem okrucieństw panujących w obozie Auschwitz, nie tylko słyszał, ale także widział śmierć wielu. Przebywał w towarzystwie nie tylko Żydów, także Polaków, Rosjan czy Cyganów. W swojej relacji opisuje codzienność, życie, które mijało na niekończącej się pracy oraz wiecznym niedosycie.

Może nie są to zbyt wnikliwe opisy, Eddy de Wind raczej skupia uwagę na konkretach, chociaż jednocześnie często wspomina o niby nic nie znaczących rzeczach, jak na przykład o zupie, ile jej było, dlaczego tak mało, dlaczego w tym przypadku więcej, gdzie i za co można było dostać dokładkę, by przeżyć jeszcze jeden dzień... I w tym ciągłym wspominaniu o niej dostrzegam to, jak bardzo tej wodnistej zupy brakowało. To jest właśnie uderzające. Zwłaszcza, że tę relacje spisywał jeszcze podczas pobytu w obozie.

Szczególnie wydawało mi się ciekawe to, jak wyglądała hierarchia wśród więźniów oraz to, jak niskie miejsce w niej zajmował, nie tylko ze względu na wiarę, ale również holenderską narodowość.

Po wielu latach, w artykule z 1949 roku umieszczonym w książce, autor rozmyśla na temat postaw więźniów, które mogły przyczynić się do ich przeżycia lub zguby, odnosi się w tym do nauk Freuda i popędu śmierci. Tłumaczy co mogło być powodem tego, że więźniowie nie oszaleli stojąc w obliczu nieuniknionej śmierci i z czego wynikała ich bierność. Był jednym z pierwszych, którzy rozpoznali syndrom poobozowy, a w moim odczuciu jego wnioski wydają się trafne.

Mogę tylko domyślać się co przeżywali ludzie, którzy przeżyli zagładę, bestialstwo wojny. Chcę znać historię, poznać fakty, natomiast przejmowanie czyjegoś bagażu emocjonalnego może być zgubne. Po to ktoś niósł ten bagaż, byśmy my nie musieli już tego robić. Eddy de Wind w swojej relacji nie chciał szokować, chciał jedynie przekazać prawdę i zrobił to, na swój sposób.

Niemniej tego, co wydarzyło się w obozach, nie da się pojąć rozumem i nie warto próbować, ale to przeszłość o której warto pamiętać, by nie dopuścić, aby wydarzyła się ponownie.

Madame Booklet

Nie ma jeszcze tagów.
bottom of page