top of page

Mini maraton z czarownicami.


     Nie pozwolisz żyć czarownicy

Wj 22,17

     To jedno zdanie przez wieki służyło za podporę bezwstydnych działań oraz spisków wobec „niewygodnych” kobiet. Powoływanie się na słowo zawarte Biblii wystarczało, aby zamknąć usta przeciwnikom rzezi kobiet posądzanych o czary, a także rozgrzeszyć z wielu uczynków popełnianych podczas okrutnych sądów, w tym jeden z najcięższych – nie zabijaj.

     Ale czy ten sam proceder likwidowania kobiet (trudno o inne określenie) nie dzieje się nadal tyle, że pod inną przykrywką? Pośrednio w tym temacie wypowiedział się Tomasz Kowalski w książce Nie pozwolisz żyć czarownicy, przybliżając historię wsi Doruchów, w której to jeden panicz pozbawił życia wiele kobiet, paląc je na stosie. Od tej historii dzieli nas 243 lat, a kobiety nadal są krzywdzone za słowa, za mądrość, za odwagę.

     I za szaleństwo, bo takie imię współcześnie nosi diabeł.

     Ten rok, w porównaniu do poprzednich, obfituje w literaturze tematem czarownic, w szczególności z feministycznym wydźwiękiem i jest to literatura godna uwagi.

     Ja natomiast wybrałam trzy tytuły spośród wielu, które zdawały mi się ważkimi, rozpoczynając mój mini maraton z czarownicami od krótkiego czytadła Elizy Orzeszkowej powstałego sprzed stu laty, powracającego po raz trzeci dzięki wydawnictwu Psychoskok z zachowaniem pisowni i wszystkich osobliwości językowych, jak zaznaczono w książce. Historia – a raczej historyjka, bo jest zwyczajnie krótka – oburza, niekoniecznie z każdą kolejną przeczytaną stroną, ponieważ już na samym początku autorka zdradza to, co się zdarzyło, a dla czytelnika dopiero ma się zdarzyć.

     Niektórym to rozwiązanie formy przekazu może wydawać się złym wyborem i jest w tym odrobina racji, bo może w innej formie autorka pokusiłaby się o rozbudowanie powiastki do rangi powieści, a niewątpliwie historia Pietrusi, która padła ofiarą rodziny Dziurdziów jest tego warta (edit. nie mogąc uwierzyć w tak krótką formę, po długich poszukiwaniach,  udało mi się zorientować, że jest to zaledwie forma skrócona - opowiadanie - powieści "Dziurdziowie" tejże autorki, o czym wydawca nie poinformował czytelnika na wstępie). To i tak nie zmienia faktu, że nawet na tych kilkudziesięciu stronach nie sposób nie doświadczyć ogromu emocji i skrzywdzenia młodej kobiety, której bliżej było do ziół, aniżeli do czarów.

     Kolejną książką po którą sięgnęłam była Woda na sicie. Apokryf czarownicy Anny Brzezińskiej, która zaskoczyła mnie dwoma rzeczami, a mianowicie: historią – po tym, kiedy już udało mi się opanować jej chaotyczność – oraz brakiem emocjonalności, której nieobecność niezmiernie mi ciążyła. Przebrnięcie przez te kilkaset stron było nie lada wyczynem, równie męczącym co przesłuchanie La Vecchi – kobiety posądzonej o konszachty z diabłem.

     Kto nie wyobraża sobie książki bez dialogów, ten powinien się zastanowić dwa razy zanim sięgnie po tę publikację. Anna Brzezińska jako narracje wybrała zapis słów pochodzący z rzekomego przesłuchania kobiety, która zwodzi i mąci w głowach, podając różne wersje wydarzeń, budząc złość, oburzenie, współczucie, a najczęściej przerażenie. Czytelnik otrzymuje w ten sposób rolę – sam zamienia się w egzekutora, który słucha i ocenia postępek rzekomej czarownicy, o ile zdoła się zorientować, które z jej słów było prawdą, a to nie lada wyczyn, gdy ma się do czynienia z mąciwodą.

     Osobiście nie przeszkadzał mi brak dialogów, natomiast emocjonalna suchota tej powieści, tak. Co z tego, że autorka sili się i wciska bluzgi w usta kobiety, jeżeli nie wywołują one wrażenia, że kryje się za nimi złość? Czytając nie czułam nic, oprócz coraz silniejszego wrażenia, że mam do czynienia z dobrą historią, ale kiepskim jej przedstawieniem.

     Natomiast wspaniałym debiutem okazała się książka Czarownice z Manningtree Beth Underdown. To bulwersująca historia Alice Hopkins oraz jej brata Matthew, który skazał na śmierć przeszło sto sześć kobiet, które nie inaczej, posądził o czary.

Autorka przedstawia historię z perspektywy Alice poprzez jej miarowe odkrywanie ciemnej strony mężczyzny, który dawniej jawił się jej niczym bratnia dusza, a z czasem stał się dla niej czymś gorszym niż obcym – wcielonym złem.

 

     Ojciec rzekł mi kiedyś, że najgorszą rzeczą, jaką można spotkać w ciemnym zaułku, jest drugi człowiek. Mylił się, (…) w ciemnościach spotykamy siebie samych. I to może być jedno z najbardziej przerażających spotkań.

 

     Ta opowieść przyniosła mi wiele emocji, pochłaniałam je razem z przeżyciami głównej bohaterki i analizowałam na bieżąco. Autorka zdecydowała się na podobny krok co dawniej Eliza Orzeszkowa: w pewnym sensie czytelnik wie co się wydarzyło, nie wie jedynie w jaki sposób i z jakiego powodu.

Ale Beth Underdown poszła o krok dalej od polskiej autorki epoki pozytywizmu – rozbudowała powieść, która zatrzymuje człowieka w emocjonalnych szponach i utkała historie powoli, niespiesznie, przez co czytając odczuwa się wręcz nieznośną chęć dowiedzenia się co będzie dalej.

     Historia wzbudza tym większe oburzenie, gdyż jak twierdzi Beth Underdown powstała w oparciu o prawdziwą historię, a przynajmniej tego, co udało się jej na ten temat dowiedzieć. Wszystko inne należy do fikcji lub luźnej interpretacji autorki, a nawet jej złośliwości, wynikającej z poczucia sprawiedliwości, bo każdy na nią zasługuje.

     I to właśnie ta książka, spośród trzech przeczytanych w tematyce czarownic, była w moim odczuciu najlepszą. Najgorzej wypadła Woda na sicie, która to jawi mi się nieco jako przeciwieństwo książki Beth Underdown. Natomiast gdzieś pośrodku jest historia Pietrusi od Elizy Orzeszkowej, która w tak krótkiej książeczce zawarła wartościową treść, nie gubiąc w tym szykowności pióra.

     Może wszystko to literacka fikcja, ale kto wie czy właśnie tak nie wyglądały historie wielu żon, matek, sióstr czy przyjaciółek?

     Tego jednak już się nie dowiemy, prawdę zasypał proch…

Madame Booklet

Nie ma jeszcze tagów.
bottom of page