top of page

Miniaturowa muza Jessie Burton


Dwie książki, jedna autorka oraz istotny niuans, który sprawił, że zabrakło nieco do wybitnej lektury.

E m o c j e.

Nie będę ukrywała, iż to one sprawiają, że książka porywa mnie w głąb duszy. Niemniej ważna jest historia, ale bez emocji nie ma ona racji bytu i vice versa. Dla mnie to niezaprzeczalna jedność, którą Jessie Burton niweczy, a wręcz porzuca na rzecz historii, która niesie za sobą tajemnicę, która odgrywa kluczową rolę w Miniaturzystce oraz w Muzie. To w tych powieściach autorka wprowadza wyraźne napięcie, niemal zmusza czytelnika do ciągłego rozmyślania nad tym kto mówi prawdę, kto coś ukrywa, a kto kłamie.

I robi to rewelacyjnie.

Jednak kiedy wyobrażam sobie jak niezwykle wybrzmiałyby historie zawarte w obydwu powieściach, gdyby pani Burton rozwinęła również kwestię amplitudy emocji, której wyraźnie zabrakło, to odczuwam żal.

To nie jest tak, że bohaterowie przypominają wydmuszki czy też kukiełki, ale cały problem polega na tym, że autorka nie mówi zbyt wiele o emocjach, które są dla niej tak oczywiste niczym kropka na końcu zdania. I tak naprawdę to ja, jako czytelnik, dopisywałam emocje bohaterom, ponieważ trochę mi ich brakowało, szczególnie w dramatycznych sytuacjach, po których nikt, kto ma serce, nie odwróciłby się tak po prostu i nie ruszył przed siebie, jak gdyby nic wielkiego się nie wydarzyło. Dlatego, kiedy czytałam książki pani Burton, moje oczy były pełne suchego piasku, aniżeli łez, który je co najwyżej drażnił.

Przyznaję, że nie tego się spodziewałam, ale też nie czułam się rozczarowana. Raczej byłam zaskoczona tym, że autorka jest kobietą(!), która w swoich powieściach zamraża emocje głównie u kobiet(!). Po przeczytaniu dwóch książek wydaje mi się, że to wynika z zamysłu powieści, a także poglądów samej Jessie Burton, ponieważ domyślam się, że z góry planowała przedstawić postaci kobiece jako silne oraz zdeterminowane, by dopiąć celu, a jednocześnie wzburzone oraz chaotyczne niczym morska piana.

Cóż, są to zaledwie moje domysły, chociaż wydają się być dość prawdopodobne, bardziej prawdziwie brzmi to, że chciałabym, aby tak właśnie było.

Co ciekawe w powieściach Burton na próżno szukać pozytywnych postaci mężczyzn – sądząc po tym w jaki sposób wykreowane zostały postaci kobiece, wydawało mi się to od początku oczywiste. Każdy z nich ma w sobie coś, co zasługuje na krytykę społeczeństwa. Głównie są to nieudolni mężowie, ojcowie, kochankowie…

Do tego Burton porusza kwestie nietolerancji i myślę, że trochę wynika to z okresu w jakich zostały wpisane wydarzenia; w Miniaturzystce podróżujemy przez XVII wiek wśród rozkwitu holenderskiego handlu, a z kolei w „Muzie” przenosimy się w czasie do XX wieku lat 30-tych w Andaluzji oraz lat 60-tych w Londynie.

Piszę o tych dwóch powieściach w jednym tekście, dlatego że po przeczytaniu Miniaturzystki miałam przeczucie, że Muza będzie książką, która da mi pełniejszy ogląd na twórczość Jessie Burton.

I nie myliłam się.

Każda z nich posiadała wspólne mianowniki oraz jeden minus, dotyczący braków w emocjonalnym aspekcie powieści.

Wtedy też rozwiały się moje wszelkie wątpliwości i dotarło do mnie, że taki jest styl pisania Jessie Burton, jest to jej sposób na opowiedzenie historii, która ma nas wzburzyć samym jej przebiegiem, tym jak się potoczą losy bohaterów, aniżeli ich wewnętrzne rozterki.

I ja to w pełni akceptuję.

Poza tym, ta uboga ilość emocji niczego nie psuje, jedynie sprawia, że odczuwam niedosyt.

Nie zmienia to faktu, że Jessie Burton jest wyjątkowym gawędziarzem, choć nieco specyficznym, to wartym wysłuchania, tego co ma do opowiedzenia.

Historie są niezwykłe, niecodzienne oraz zagadkowe.

Niespecjalnie jestem za tym, by umieszczać zarys fabuły w swoich opiniach, dlatego i tym razem tego nie zrobię, by nie zepsuć przyjemności. Myślę, że w tym wypadku wystarczający jest opis znajdujący się na okładkach Miniaturzystki, jak i Muzy.

Dodam też, że bardziej spodobała mi się ta wcześniejsza z książek pani Burton, chyba dlatego że od początku do końca trzymała mnie w swoich szponach.

Z drugą powieścią miałam problem od pierwszych stron na tyle, że miałam ochotę z niej zrezygnować, a teraz cieszę się, że tego nie zrobiłam, bo kilka stron dalej dzieje się wiele intrygujących rzeczy.

Toteż wniosek z tego taki, iż warto przeczytać obydwie książki.

I jeżeli ktoś, tak jak i ja długo się ociągał, niech tym razem zaryzykuje.

Madame Booklet

Nie ma jeszcze tagów.
bottom of page